przebiła jak gwóźdź .
. . . . . .
bądź Aniołem
nie odchodź
czasem po prostu mnie trąć .
S T R O F - Salon 24
/ Kraków /
DWA KRÓTKIE WIERSZE BEZ TYTUŁU
; ***
A mówią ludzie, i mówią uczenie:
bieżą obłoki na leże zimowe.
Gdy cień ich zgarnia głosy nieodległe,
milkną na chwilę i już są po słowie
z wiatrem, co w górę po stopniach drzew przebiegł.
Zaś ziemię, która niechętna jest ptakom,
mróz orze twardym jak rant fal dotknieniem.
I z blach powietrza wyzwala się atom,
z którego ponoć łzy są i kamienie.
***
Tu jest tak, aż tak, że mylisz swoje imiona;
sól świtu na twoich wargach i ta wschodząca powszedniość
spokoju przy kolebaniu łodzi, gdy wdziera się woda,
a ty patrzysz na swe ręce w półśnie, w dolinie, w przededniu.
WCZEŚNIE , A JUŻ PALĄ SIĘ LAMPY
Zodiak
Jeszcze błyszczy ta łuska, istny promień
słońca z roku tysiąc dziewięćset
piętnastego. Huk przeszedł po wystrzale
bez mrugnięcia powieką, należnego kwitunku, trochę
zmącił się spokój cieląt, ale nie na
tyle, żeby przerwać błogą
bezmyślność; machnięcie witką chłopca
od krów, to wszystko. I strzelec
pobiegł dalej, zajmując karnie
miejsce, które mu przypisano
w grząskim, błotnym zodiaku,
w obietnicy czarnego nieba.
W biegu
I widzę, widzę śniegu płatki zgonione,
zatracone w wirunku: biel i biel.
Wstają z martwych wspomnienia
o stuletnich zimach stulecia.
Grzeje je czapa futrzana,
ciemnej uchaty dzban okowity.
Troska poetów (Poezja jako forma śmiałego protestu AD 2016)
Siedzę i wsłuchuję się w ich obce języki.
W obce akcenty pod ciepłą miękkością.
Zastyga nad nami ten sam, płochliwy dotąd, błękit.
Ich obce narzecza zszywają go z naszymi stopami,
że trudno wstać z miejsca i iść. Zapalają się i gasną
wiersze pełne ich świętego oburzenia.
Minęła piaskowa burza, niektórzy umarli, pragnąc.
Usta dzisiejszych orantów były wtedy pełne wody.
Mówią dosadnie, prosto. Nie dla nich dziś cienka
stal metafor, subtelność, wysoka sztuka fechtunku.
Nad nami płochliwy jak zawsze błękit.
Połyskliwość zimnego smutku.
Wcześnie, a już palą się lampy
Wcześnie, a już palą się lampy
i żelazny stukot kół odjeżdża na zawsze.
Wódka stoi na stole,
a ty idziesz do zimnego domu.
Za oknem brzydko, pusto,
któż to mógłby przewidzieć.
Gdyby można się było ustrzec,
nikt by pewnie tak strasznie nie oszalał.
Pod sklepem z dawnych lat
jeszcze dawniejsi oni.
Ten zmarł, a wśród żywych stoi, tamten siedzi.
Tylko wiatr ich słucha spowiedzi.
Cichszy coraz stukot kół i już pociąg
wjeżdża w rzekę i niknie, niknie.
Gdy w 83. Jura złowił tam pstrąga,
ani by był przypuścił, że to restauracyjny wagon.
Nadejście
Modliłem się o jasność i ona nadeszła.
A przecież dzień był deszczowy, niebo niespokojne.
Pochyliłem głowę, by przykrył ją popiół.
Nastawał post, czas wielkiej obfitości.
Nie pytaj czego pragnę
nie szukaj odpowiedzi w spojrzeniu
którym cię przenikliwie omijam
skupiony w kokonie refleksji
Nie oceniaj wedle dermy którą
przyoblekam się z braku wiarygodnej
innej To nie jest wiersz o szatach
to nie tekst o naszej wzajemności
Tu nawet nie mówi się o mnie
jakim jestem jakim nigdy nie będę
Uwierz chochoł nauczony nie swojej
profesji potrafi zaledwie pisać
i czytać a gdy mówi
stąpa po wciąż zawiłym gruncie
na którym do licha nie bardzo
wiadomo jak istnieć by żyć
Ja ciebie oszczędzam nie pytając
Po co wysłuchiwać ech odpowiedzi
gdy puka wiosna do furty ogrodu
Tu milczenie sztuką nigdy grą
grą nigdy
WYOBRAŹNIA
Wyobraźnia cudowne narzędzie
niezbędnik fantazji wzlot po upadku
feniks
Dzięki niej zamki z piasku marzeń
miłosne zaklęcia i ona sama
miłość przez najobszerniejsze M
i sztuka która zechce nas
ocalić na przekór intencjom
W tym przedmiocie nikt
nie umie doprawdy być bestią
z niewinności
MARGARET KEANE
Pokochałem wielkie oczy Margaret Keane
Cóż za tajemniczość kryje się w ich wnętrzu o czym mówią
do mnie do nas do świadków epoki którzy stali się po latach
Świadkami Jehowy
Co ogranicza moją wyobraźnię że trudno mi tłumaczyć przecież jakże
przypadkową fascynację ów bezkres celową ekspresję
Zanurzony w niej chcę pamiętać że Margaret wciąż żyje
mimo swoich lat dziewięćdziesięciu siedmniu i za paznokciami
u niej nadal widać wszystkie odcienie wielu farb z palety
Dzieci Margaret Kane przeszły do wieczności ona być
może stanie się ostoją Biblii pojmowanej w nowoamerykańskim
stylu
Jestem wdzięczy Margaret za powyższe słowa
choć na dobrą sprawę tylko za nic cokolwiek znaczy tu Wypadek
przypadkowego spotkania
DOŚĆ BALU !
OCIEKAJĄCY KRWIĄ NIEWINNYCH
KONTYNENCIE KOLEBKO KULTURY
PŁACISZ ZA BEZMYŚLNOŚĆ
ZA BRAK HONORU I KLASY
ZA JAKOŚ TO BĘDZIE TWOICH
WODZÓW Z DOWOLNEGO WYBORU
NIECH PRZEPADNIE I SZCZEŹNIE
WSZELKA PAMIĘĆ O NICH
A TY OBWARUJ DZRZWI
I WRESZCIE POKAŻ KŁY
LUCJAN RYDEL
to był spoko ziomal
Krakus całą gębą, Uwieczniony przez Wyspiańskiego , przyklepany złośliwą
satyrą Boya-Żeleńskiego. Przedstawiclel Młodej Polski w krakowskim rewirze , zawzięty chłopoman , animator kultury i salonowo wzięty poeta.
Ani ty moja
Lucjan Rydel
Ani ty moja, anim ja twój:
Próżno mi, Haniu, o tobie śnić!
Pryśnie marzenia pajęcza nić
I snów tęczowych prześni się rój,
Ja w swoją drogę, ty w swoją idź,
Próżno mi, Haniu, o tobie śnić.
Ani ty moja, anim ja twój!
Centaur i kobieta
Lucjan Rydel
Gwiazdy bledną. Powiewnym oparem nakryta
Równina w dal się ciągnie gładka, nieskończona,
Aż gdzieś, kędy —jak rzeka ognisto czerwona —
Pod zielonawym niebem krwawa pręga świta.
Cisza. Nagle po rosie zagrzmiały kopyta,
Głośny jęk się rozlega i bez echa kona,
Grzbiet koński we mgle miga i białe ramiona,
I płowa struga włosów na wietrze rozwita.
Ponad tą jasną głową i tym śnieżnym ciałem,
Koło którego śniade ramię się oplata,
Chyli się inna głowa, ciemna i brodata:
To centaur, co kobietę w objęciu zuchwałem
Nagą, mdlejącą niesie rozhukanym cwałem —
...Nikną w mgłach... tętent cichnie... lecą na kraj świata.
Oświadczyny
Lucjan Rydel
Poszła za mną za dom do ogródka,
Usiedliśmy na ławce pod ścianą,
Była trwożna i taka cichutka,
Kiedym patrzał w jej twarz ukochaną.
Lipa kwitła przed nami w ogródku
I pachniała drobnem kwieciem złotem...
Gdym za rękę brał ją pomalutku,
Serce we mnie waliło jak młotem.
"Chciałabyś mnie!" — "Myślę, żebym chciała.
"— Wierz mi, Jadwiś, że nam dobrze będzie."
"— Wierzę, panie..." A lipa słuchała
I słuchały nas kwiatki na grzędzie.
I nie kwiatki i nie lipa sama,
Całe niebo słuchało nas z góry,
I błękitna rozwarła się brama
I Bóg słuchał i anielskie chóry.
Patrzę na ciebie
Lucjan Rydel
Patrzę na ciebie, jak w żywy cud,
Jak na różany słońca wschód,
I serce moje pyta,
Czyś ty zrodzona z morskich pian,
Z szumiących słonych wód
Jak Afrodyta?!
Rodził się szumny pszeniczny łan
I srebrna fala żyta;
Z zielonych miedz i kłośnych zbóż,
jak gdyby z toni spienionych mórz
Uroda twa wykwita.
I stoisz siostra tych polnych róż,
Poranną rosą zmyta
I cała w blasku wschodzących zórz
Jak Afrodyta.
Na to wszystko popatrzył raz Boy i rzekło się mu tak :
Żeleński Tadeusz Boy
Z podróży Lucjana Rydla na wschód
Grób Agamemnona
Niech fantastycznie lutnia nastrojona
Wtóruje pieśni tragicznej i smutnej,
Bo - Rydel wstąpił w Grób Agamemnona
I pysk rozpuścił w sposób tak okrutny,
Że rozbudzone na wpół trupy z cicha
Szepcą do siebie: "Cóż tam znów, u licha?!"
"O, cichym jestem jak wy, o Atrydzi
Bełkoce Rydel z zapienioną twarzą -
Ani mnie kiedy moja małość wstydzi,
Ani się myśli tak jak orły ważą - -
(Tu wydał cichy jęk grobowiec niemy,
Jakby chciał mówić: ŤAch, wiemy to, wiemy!ť)
Z tej ziemi, którą boski Homer śpiewał,
Niechaj przeszłości szepcą do mnie głosy -
Ludu, co także pod spód nic nie wdziewał
I także chodził z gołą głową, bosy.
Niech mówi do mnie duch helleńskich braci,
Co także jak ja nie nosili gaci...
I gdy tak błądzę po Hellady błoniach,
Dziwne mam wizje przed duszy oczyma:
W tej chwili dają do kolacji w Toniach,
Wszyscy zasiedli - ty lko mnie tam nie ma -
Na stole kluski... i jajka sadzone...
A dzieci mówią ŤPod Twoją Obronęť...
I wraz otrząsłem się z pogańskich baśni,
Ukląkłem cicho i złożyłem ręce;
I zaraz w sercu stało mi się jaśniej,
I dziękowałem Najświętszej Panience
Za to, że swoich łask mi wciąż użycza
I mnie wysłała tu - nie Cięglewicza..."