Jesień mamy w pełni ! Oddychamy jej atmosferą ; zimnymi nocami , chłodem mglistych poranków, ostatnimi ciepłymi promieniami. Ostatnimi błękitami nieba , ale i szarugą. Bliskość końca roku , coraz bliższą się staje . Upływ czasu . Czy doskwiera ?
Ostatkiem nadziei wierzyć chcemy , że nasz klimat nie sprzyja napierającej , obcoplemiennej SZARAŃCZY.
W tej edycji nie ma charakterystyk przedstawianych Poetów. Zawsze przecież można dopytać .
LUDMIŁA JANUSEWICZ
JOHNY WALKIER
Stał i czekał. Czekał już któryś dzień z rzędu.
Wczoraj padało. Powinna się pojawić.
Tyle razy czekał na nią.
Ona pojawiała się jak zawsze piękna i znikała, nie mógł
przewidzieć, jak długo zabawi.
Za każdym razem podejmował swój trud, jego obsesją
było zobaczyć świat z góry.
Nie wiadomo skąd mu to przyszło do głowy, ale odkąd
pamiętał, chciał się wspiąć na sam jej szczyt.
Ile razy próbował tego dokonać, tyle razy przedsięwzięcie
to kończyło się niepowodzeniem.
Z początku myślał, że to wina koloru łuku po którym się
wspinał, doszedł jednak do wniosku, że nie miało to
znaczenia.
Wszyscy wokoło wiedzieli o jego pasji, miał nawet
przezwisko, z początku wstydził się tego, później zaczął
być z tego powodu popularny i przyjaźń z nim, z Johnem
Walkerem zaczęła być w cenie.
Nie rozumiał swego przydomku, imieniem tym ochrzcił
go stary delfin.
Nie mógł dociec dlaczego konik morski miałby nosić taką
ksywkę, na pytania zadawane ojcu chrzestnemu słyszał
niezmiennie: - To imię do ciebie pasuje.
Stał i czekał.
Wreszcie ukazała się wspaniała i piękna.
Odczekał chwilę i zaczął się wspinać
SPACER NAD MORZEM - UCIERANIE PIASKU
Na niebie białe chmurki
pół nieba jasne i prześwietlone
drugie pół usłane gęstymi chmurami
wyściełającymi całą płaszczyznę
mięsistą masą
W oddali ciemniejsza o ton barwa
od jasnej szarości gołębiej
do miękkiego grafitu
Wiatr rozkołysał morze
W ciepłe bezwietrzne dni
białą pianę widuje się jedynie na brzegu
gdy fala wytraca pęd
a rozpędzone krople wody następują na siebie
kłębią się i pienią
Fala staje się na moment puszysta
za chwilę znika cofając się
Ten ciągły ruch
to nieustanne zamieszanie
następowanie kropli na siebie
to pracowite przesuwanie piasku
powoduje
że staje się on coraz bardziej okrągły i
coraz bardziej delikatny
Morze pracowicie uciera piasek
przenosi go
zabiera z powrotem
jak skąpiec który przypadkiem odkrył
przed nami swoje karby
porywa żółte ziarenka piasku
wyścieła nimi dno
W taki dzień
widać białą pianę daleko od brzegu
to wiatr tworzy mgiełkę wody
unosi ją
napowietrza
i spienia
Woda opada na grzbiet fali
a tam z powrotem wiatr swoim podmuchem
unosi ją jeszcze raz
i jeszcze raz
Fala potulnie zdąża do brzegu
dopiero na plaży wyładowuje swój gniew
pieniąc się i szumiąc
DYTYRAMB NA CZEŚĆ ELEKTRYCZNOŚCI
Podobno
nasze myślenie i odczuwanie
to określony stan napięcia
elektrycznego
Kolory
to fale świetlne o określonej długości
a zapas sił witalnych równa się
ładunkowi elektrycznemu
Ale i tak wokół nas więcej
nieograniczonego
niż przewidział pan
Newton
* * * * * * * * * * *
RENA STARSKA
Duszno od bezmiłości
kochanie
siedzę tak sobie i rozmyślam
rzeka wciąż łzami mokra
powiedz mi jak no jak
pozbierać się mam
przestrzeń wypełniłeś szczelnie
wyparłeś nawet tlen a oddech
spłycony nierówny i duszno
od nadmiaru bezmiłości
umierają nawet ptaki
jak żyć mam kochanie no jak
wciąż płynę rzeką a łzy
one są bez wartości
monety szczęścia
na wyspie której nigdy
i nigdzie nie było
szepcze wiatr w poskręcanych
konarach smutkiem rozpostartym
żaglem łodzi nieistniejącej
duszno od bezmiłości
ptaki trzepocą skrzydłami
zastyga pełnia księżyca
konam kochanie
C) Rena Starska, 26/09/2015
STROF - POETA KRAKOWSKI
Zabawki
Anatomia
Wolno słońce przetacza godziny południa; czerwiec
dogasa w wilgotnym dole wybranym, by założyć
jakieś fundamenty, i dopiero noc, nastając, przerwie
udręczone syczenie wapna, ukośny lot pszczoły.
Dając w zamian rzeczy czemu innemu właściwe:
żar tytoniu wchodzący w mięśnie fantastycznych zwierząt,
które, zbudowane z dymu, żyją krótko i nieprawdziwie
,
I, jeśli czegoś w ogóle, to siebie samych – jako i my – strzegą.
Liczone na palcach
Tyle lat temu... Liczone na palcach
przedmioty sporu,
w sytuacji, gdy tańcząc
jakiś pogański bóg To z
boginią Owo
spotykają się w ogrodach na schadzce i płodzą
kolejnego potomka.
Jedna świata połowa
w deszczu; druga zaś tymczasem półkula
otwiera się, przechodząc przez filtr lasu jak przez ocean, i nasiąka
wilgotnym granatem
.
W dłoniach świat cały jak owoc
roztapia się i formuje,
chciałoby się wierzyć, na nowo,
znalazłszy potwierdzenie swych reguł w wyjątkach.
Zabawki
W tamtym pokoju, gdzie do dziś jeszcze czerwień
dywanu parzy na stopach dziecka delikatną skórę,
trzeba mieć zawsze tych kilka godzin w rezerwie,
by wyprowadzić natarcie, poprawiając kaburę ,
choć pas z dermy się zgubił. Colt również. Trzeba będzie strzelać
z patyka, a tak dobrze na masie perłowej
leżał palec. Wiadomo, gubić się to przejaw
dorosłości. Cudzy, nigdy nasz, los jest jak przypowieść.
Gdyśmy przy tym: na półkach w broszurze wydane
przypadki Tecumseha obok Ammonitów
losu – dziwne zrządzenie ręki. Pod kolekcją szklanek
leżą wyniki badań z recytatywem „nie wykryto”.
(W barku, który otworzysz, jeśli klucz przekręcisz
w odwrotną stronę, słowacki rum i jemna, również syfon
pozbawiony nabojów, bezbronny i senny,
na podobieństwo pamięci samotnie wysycha).
Lato ciemnieje. Biurkiem idą ruskie,
w radiu za ścianą gra „Moskwa z melodią
i piosenką”. Cień cebul kołuje nad wózkiem
bez resorów i wwierca się w skaj jak płacz niemowląt.
Jest tu i czarny kredens – dyliżans z Zachodu,
z którego ze śliwkami skrzynki nie zabrano
przez nieuwagę lub z innego zupełnie powodu
zostawiono do podziału kowbojom i Indianom.
Rośnie wycięta lipa, brzęczą pszczoły całkiem
nieświadome swojego nieistnienia. Potem
przejeżdża na wstecznym auto lub dwa. I cisza. Czarne strzałki
jaskółek zwiastują minioną w zeszłym wieku słotę.
A po kwadransie jesień; półmrok się zakrada
w każdą szparę w podłodze albo właśnie stamtąd
dobywa się ta mgła zawiązująca nam oczy, gdy rusza defilada
kariatyd tracących głowę pod kolejową rampą
Przyczyna
Gdzie pies kulawy łasi się do cienia
(rzeka wyrasta tuż obok i płynie
ku widmom wiosek nieznanych z imienia,
ale świadczących o pierwszej przyczynie),
w ciszy się toczą kamyki i asfalt
kończy swój szary żywot przy wzniesieniu,
którego akt strzelisty skrywa nazwa
bardziej przyziemna; i nie wiedzieć czemu
owijasz głowę tym lnianym pejzażem
i nieść się dajesz zmierzchającym żaglom.
Na wielkiej szali ciężar twój odważy
cisza, co uczy być z dala i pragnąć.
ADAM KADMON
* * * * *
Niczym konia ze stajni
Nie potrafię wyprowadzać
Swojej własnej narracji
Krzyczy
Wierzga
Uzdę szarpie
Czuję jak opada w obłęd
Potykając się o banał
Kolejnego progu
Sprawność
Nie czyni mistrza .
Co będzie za moment
W tym wieku powinien
być śledzony czas
Napływ imigrantów w TĘ
ziemię
Popkultura zmieniająca
cywilizację w dom
bezdusznych lalek
światła najgłośniejszych
ramp
gdzie wielu mądrych
ludzi wyczynia ku uciesze
gawiedzi
frywolne
intelektualne fikołki
Koniec naszego świata
ma gębę krwawego
błazna w cudacznym
zawoju tolerancji
wobec błazeńskiej
kreacji
DYSFUNKCJA
W tej łodzi nie popłynę zbyt długo,
chociaż dno i pokład suchy.
Niby płynie , toczona prze fale.
lecz nie posuwa się wcale.
Wiatr zaklęciom załogantów
głuchy .
To jest życie , a nie pila ludo. *
* łac. - gra w piłkę.
NA DESER
Krzysztof Gąsiorowski ( 1935 - 2012 )
Orientacja poetycka HYBRYDY
Po całym mieszkaniu...
Po całym mieszkaniu, po
sufitach i po ścianach
nocami spaceruje
moja stara,
naga
maszyna do pisania
i wystukuje urywane zdania:
nieposkromiony żal...
samotność nie do pokonania...
ironia przemijania...
I są to tylko słowa.
Słowa. Tylko że o takich słowach
ludzie pisują długie
i smutne powieści
o jedynym, ostatnim życiu oraz
o niezliczonej śmierci.
(1975)
Abym
Abym – zdążył
wysupłał się
z zobowiązań, przebrnął zaległości, dopisał,
skrócił, wyrzucił
poczęte książki, zaciągnął nowe
długi i miłostki,
przemyślał kilka podejrzeń
co do istoty rzeczy, przypomniał sobie
przeszłe, a nawet przebiegłe kobiety...
- musiałbym chyba być bożą trzodą
ośmiornic,
którym obcy jest Grzech Pierworodny,
grzech osobności i skończoności;
które nie śpią, nie jedzą;
za to, popijają morze i niestrudzenie
kartkują falę za falą.
(2005)
***
Jeszcze przed świtaniem,
oby cichutko, aby nie zbudzić
dzieci i utyskiwań żony,
nie płosząc wiernego krzesła,
co dotąd czekało przy biurku,
aż zdrzemnęło się w drzewie,
wstać i podejść do okna i
dotknąć ciemności.
A potem zawrócić do lustra
i zobaczyć w nim – tę pustą noc,
i pokój, i w jego ciemnych oknach
za sobą jarzące się
światełko.
I tak stać, nieruchomo,
jeszcze przez chwilę,
niemal wierząc,
że lustro się zabliźni.
(2001)
Językoznawstwo na poziomie elementarnym
Zaprawdę, powiadam Wam, tam
w dzieciństwie, a nawet w młodości, wśród
przymiotników i przysłówków niema jeszcze
rzeczy i ludzi.
Z widnokręgu rodziców, których zobaczymy
najpóźniej, wyłaniają się – rodzą się w bólach
rzeczowniki: laska ze srebrną gałką – czyli ciotka,
ołówek i okulary z nauczyciela, Tadzik to piłka,
Agatka – płacz z piegami...
Z czasem wszystko staje się coraz mniej
niewinne. Świat zaczyna poruszać się. Czasowniki.
Goni nas miejscowy osiłek. Adiunkt zezuje.
Krystyna stale się spóźnia. Pomińmy, dyszącą,
podstarzałą, stale podpitą Wandę, z jej rozpalonym
do białości brzuchem i jej czasownik.
Bardzo, bardzo mozolnie lepimy
coś sensownego z tych części mowy. Toporny
Golem wciąż sprząta nasze podwórko, donosi
wodę i bywa, z braku kogoś lepszego – kochany...
Któregoś dnia cały ten wszechświat
nagle się zapada. Wracają do słownika,
który był na początku – nasze miłości,
małżeństwa, dyplomy, ordery, choroby,
lęki i urazy. I odzyskują porządek
alfabetyczny.
Idziesz potem zatłoczoną ulicą, rozglądasz się,
patrzysz na pomijających cię ludzi...I zagarniają cię
nieodparte abstrakcje: odraza, litość i współczucie.
(2001)
Marksistowska teoria literatury[2]
Czyta Rilkego, miotając się
w bezsilnej zazdrości. Tego mu brakowało.
Ten Rilke. Mogący już milczeć
Mężczyzna po czterdziestce. Kiedy to
- co wiedzą kobiety – aby być, być należy
bogatym i sławnym. Ba!
Schludny, zadbany, o nienagannych manierach
(nie musi, jak Cyprian N., codziennie prać jedynych
białych rękawiczek), wyniosły egotyk, pomiędzy
posilnym śniadaniem a wystawną kolacją przy
świecach spacerujący całymi godzinami
po morskim wybrzeżu, gdzie zamieszkiwał w wieży,
nie płacąc czynszu, nasłuchujący
w ciszach, które otwierają skwir mew
- czy ktoś doń nie zawoła z ordynków anielskich…
Czyta Rilkego, myśląc
jednocześnie o tych nieszczęsnych szaleńcach,
co w rozprężeniu zmysłów: narkotyki, alkohol,
kobiety, piękne choroby…, pod przewodem gruźlicy
i kiły, w halucynacjach z głodu, bezdomnych
(„…gdy zmierzch zapada, przez otwarte okna słychać,
Jak kolację jedzą obcy ludzie…” – próbują dotrzeć tam,
gdzie ryb niemota uzyskuje brzmienie
niektórych fragmentów z Norwida, poety który wierzył,
że wierszami zasłuży i zarobi na życie,
no i był umarł w przytułku, a to nas już wzrusza,
no i nic nie kosztuje.
1] Wiem, co mówię, bo właśnie skończyłem książkę (pisaną w ramach studiów doktoranckich) „Krzysztof Gąsiorowski – biografia sensu. Poezja poza interpretacyjnymi oczywistościami” (szukam dobrego wydawcy!) i przekopałem się przez Orientację i jej nienapisaną historię.
[2] Wiersz z płyty Kanon (2008) nieobecny we wcześniejszych tomikach więc trudno ustalić w tej chwili datę jego powstania czy pierwodruku.