Gdy sen nie przynosi spodziewanych efektów, trzeba wstać, ponownie zanurzyć się w cichym , mrocznym realu. Zimna, mocna zielona herbata , cicho grające radio , cicho postukujące serce. Wciąż jestem.
Wczoraj , w miasteczku B. , położonym przy drodze krajowej na Koszalin. Apteka pana Krystiana nieodmiennie zadziwia. Wysokie ściany nie kończą się starannie wykonanymi , pigularskimi regałami i sprzętami ; pozostaje dużo wolnej przestrzeni. Wypełnionej landszaftami Bogdana. Kto lubi duże płótna z nostalgicznymi krajobrazami , zawierające zapis wzgóz morenowych, cienistości wszelkie, śródpolne dróżki , różne nieba powyżej, cudownie malowane światło, ten polubi bardziej. To jest osobisty zapis bogdanowy , tyczący okolicy najbliższej - tak na prawdę miasta , które zostało miasteczkiem. Po drugiej stronie apteki sporo art-fotogramów. Ich autora też znam. W ten sposób apteka leczy podwójnie : medykamentami i sztuką.
B. było miastem powiatowym za Niemca , sporym , jak na tamte czasy. Był teatr , trzy kina, trzy hotele , sporo innych urządzeń , dwie żelazne koleje : normalna i wąskotorowa. Na wzgórzach stały domy w kwartałach ulic.
W latach 1945 - 47 miasto kwaterowało garnizon sowiecki. Na szlaku podbojów imperium , mały znak na mapie, w którym za zdobywcami , przyszli też Polacy i wraz z dawno poddanymi Niemcami , znależli tu wspólny, masowy grób. Nie było niemieckiego ordungu , zastąpił go terror zdobywców Wału Pomorskiego.
W 47 roku , w odwecie za działalność małego odprysku II Brygady Wileńskiej A K , armia radziecka wypróbowała tu swój oryginalny pacemakerski napalm. Miasto stało się miasteczkiem po dziś dzień , a okoliczne wzgórza kryją kwartały strachu , cierpienia i ognia, który nie gasł.
Spotykamy się w niewielkim gronie przyjaciół od zawsze; dawniej zawodowych kulturtraegerów. Gadamy o czasie , naszym Czasie , spoglądamy z loggii drugiego piętra na panoramę schodzącą tarasowo w dół - ku tym miejscom , gdzie dziś wrzosy rosną i ścielą się łąki , i pastwiska. Po dobrze widoczny horyzont. Na prawo czerwonocegła, prawosławna świątynia , w stylu neogotyckim (!). Kilka pstryknięć aparatem. Pijemy wódeczkę, oglądamy fotoarchiwum gospodarza , pomieszczone na dysku. Obok , za ścianą , inny przyjaciel wyrokuje o przyszłości osoby ze Śląska, która gdzieś w Sztokholmie , musiała zaprzyjażnić się z rakiem. Już potwierdzonym medycznie.
Bogdan, ten malarz mówi do mnie :
- Ty , w tym Salonie jesteś zbyt , dobry , za bardzo kulturalny, kompletnie niedzisiejszy. Jak tak można ? Po co ci to ? Chyba ci odbija . Wymiękasz . - Przez wzgląd na gospodynię , protestuję uprzejmie. Chyba mi odbija. Na chwilę przerywam pisanie tego teksu, kończę zieloną ,zimną herbatę , zastanawiam się nad pointą. B. jest punktem przelotowym na trasie wiodącej nad morze. W B. żyje jeszcze leciwy pan Malinowski , ostatni historyk -pasjonat miasteczka, które było miastem i miało teatr , w którym grano być może - nawet Szekspira.
Jak to brzmi : ostatnia, żyjąca pamięć, której na dobrą sprawę nikt już dzisiaj nie chce.
DOBREGO DNIA CI ŻYCZĘ , MUZO.